Polski Zwiastun filmu:
Fabuła: zmartwychwstanie chaosu
Scenariusz „Rebirth” to miszmasz pomysłów, który momentami przypomina eksperyment genetyczny nie do końca pod kontrolą. Twórcy próbują pogodzić filozoficzne pytania o granice nauki z hollywoodzkim blockbusterem. W rezultacie otrzymujemy film, który ani nie wciąga, ani nie bawi.
Tempo narracji skacze jak raptor po dżungli – raz za szybko, raz za wolno. Brakuje spójności, a nawet najbardziej efektowne sceny akcji nie ratują fabularnego bałaganu.
Bohaterowie: ludzie z tektury
Największy problem filmu tkwi w postaciach. Są poprawnie zagrane, ale całkowicie pozbawione osobowości. To bohaterowie, których nie zapamiętamy – nikt nie ma tu ani charyzmy, ani celu, który naprawdę by poruszał. W efekcie nawet najbardziej dramatyczne momenty przechodzą bez echa.
Dinozaury: piękne, ale bez duszy
Trzeba przyznać, że dinozaury wyglądają imponująco. CGI jest dopracowane, ruchy stworzeń realistyczne, a kilka scen walk naprawdę może zachwycić.
Szkoda tylko, że to jedyny element, który działa bez zarzutu. Efekty specjalne nie wystarczą, gdy brakuje napięcia, emocji i sensu. Dinozaury są piękne, lecz pozbawione dramaturgii, która kiedyś sprawiała, że baliśmy się ich naprawdę.
Gdzie się podziała filozofia Spielberga?
„Jurassic World Rebirth” zapomina o jednym: ta seria nigdy nie była tylko o dinozaurach. Chodziło o pychę człowieka i granice, których nauka nie powinna przekraczać.
Tutaj tego nie ma. Zamiast refleksji – puste dialogi. Zamiast moralnego niepokoju – eksplozje i pościgi. Efekt? Kino bez duszy, zrobione od linijki, ale bez serca.
Podsumowanie
„Jurassic World Rebirth” to film, który miał być odrodzeniem, a stał się autoparodią. Twórcy zapomnieli, że nawet największe efekty nie zastąpią dobrego scenariusza.
To produkcja, która może dostarczyć chwilowej rozrywki, ale nie zostawi po sobie niczego więcej.
Ocena końcowa: 4/10
(Za odwagę, efekty i kilka przebłysków nostalgii. Reszta – jak zaginione DNA.)


